25-12-2007 18:35
Ruda Sfora - Maja Lidia Kossakowska
W działach: Książka | Odsłony: 2
Zbyt często zaczynam trafiać z notkami w okresy z kontrowersyjnymi wydarzeniami... Tak więc nie, ta notka nie będzie ani o świętach, ani o punkciorach. Choć może po części, bo notka dotyczyć będzie czegoś, co za moje ciężko zarobione punkty dostałem jeszcze przed otwarciem polterowego sklepiku.
Pierwszą nagrodą, jaką otrzymałem na Polterze ever był zbiorek Mai Lidii Kossakowskiej zatytułowany Więzy krwi, więc można powiedzieć, że do autorki mam swego rodzaju sentyment. Chwalić bogów, bo inaczej nie wiem czy dobrnąłbym do końca Rudej Sfory.
Jeżeli mamy tutaj jakichś fanów pani Mai Lidii, to od razu szybko sprostuję, że powodem tego nie była beznadziejność książki jaką dostałem. W każdym razie nie tylko. Faktem jednak jest, że męczyłem tę pozycję niemiłosiernie długo (jakby się dłużej zastanowić to ze 2 miesiące zejdą). Po pierwsze miała wyraźnego pecha – gdy tylko zacząłem, musiałem ją odłożyć "bo cośtam" (żebym jeszcze pamiętał co...), następnie trzeba było czytać pozycje z sylabusa na wstęp do literatury USA, następna przerwa spowodowana była tym, że reszta uczelni się upomniała, a później byłem tak tym wszystkim wykończony, że ciężko było mi myśleć, a cóż dopiero czytać.
I w tym miejscu muszę przyznać poniekąd rację bukinsowi – kwiecisty styl Kossakowskiej nie wpływa dobrze na efektywność lektury w "czasach" zmęczenia umysłowego. Co tu dużo mówić, czyta się wtedy po prostu strasznie.
Co do samej książki.
Po pierwsze Ruda Sfora to książka oryginalna. Rzadko kiedy spotyka się powieści oparte o kosmologii i mitologii jakuckiej. Pod tym względem pozycja jest bardzo ciekawa, gdyż przewija się przez jej karty wiele barwnych nieznanych mi dotąd postaci i motywów.
Po drugie Ruda Sfora to książka dobrze napisana. Charakterystycznym dla Kossakowskiej jest dość rozwlekły styl, bogaty jednak w różnorodne epitety, czy wszelkiej kwieciste, wysublimowane zabiegi pisarskie, które zmęczonym oczom czyta się co prawda ciężko, ale na "trzeźwo" odbiera się je całkiem przyjemnie.
Po trzecie Ruda Sfora dłuży się niemożebnie. Jeśli nie jest to winą stylu, to błąd w takim razie tkwi w strukturze powieści. IMO lekko licząc pierwszych circa 100 stron można by uciąć i streścić do max 50. Motywy z cyklu "tytułem wstępu" ciągną się i ciągną, a tak naprawdę dla fabuły nie mają większego znaczenia. Przygody typowej eRPeGowej drużyny (zaraz zbiegnie się zgraja Einsteinów, że wcale nie jest typowa, ale co tam...) też wydają się pisane nieco na siłę. Szczególnie w porównaniu z zakończeniem, które jest interesujące, wciągające, zaskakujące i w ogóle czyta się je jednym tchem (słowem było warto dobrnąć do tych ostatnich 100 stron).
Los skrzywdził mi Rudą Sforę. To nie jest ksiązka zła, może w odpowiednich warunkach nie byłoby mi się nawet tak ciężko przez nią przebić. Jeśli ktoś interesuje się kulturą wschodu, kulturą i religią w ogóle lub szuka powiewu świeżości w tym, co czyta to spokojnie można tę Kossię polecić. Choć jeśli o mnie chodzi to mam wrażenie, że szybko po nią nie sięgnę po raz drugi. Złe wspomnienia...
Pierwszą nagrodą, jaką otrzymałem na Polterze ever był zbiorek Mai Lidii Kossakowskiej zatytułowany Więzy krwi, więc można powiedzieć, że do autorki mam swego rodzaju sentyment. Chwalić bogów, bo inaczej nie wiem czy dobrnąłbym do końca Rudej Sfory.
Jeżeli mamy tutaj jakichś fanów pani Mai Lidii, to od razu szybko sprostuję, że powodem tego nie była beznadziejność książki jaką dostałem. W każdym razie nie tylko. Faktem jednak jest, że męczyłem tę pozycję niemiłosiernie długo (jakby się dłużej zastanowić to ze 2 miesiące zejdą). Po pierwsze miała wyraźnego pecha – gdy tylko zacząłem, musiałem ją odłożyć "bo cośtam" (żebym jeszcze pamiętał co...), następnie trzeba było czytać pozycje z sylabusa na wstęp do literatury USA, następna przerwa spowodowana była tym, że reszta uczelni się upomniała, a później byłem tak tym wszystkim wykończony, że ciężko było mi myśleć, a cóż dopiero czytać.
I w tym miejscu muszę przyznać poniekąd rację bukinsowi – kwiecisty styl Kossakowskiej nie wpływa dobrze na efektywność lektury w "czasach" zmęczenia umysłowego. Co tu dużo mówić, czyta się wtedy po prostu strasznie.
Co do samej książki.
Po pierwsze Ruda Sfora to książka oryginalna. Rzadko kiedy spotyka się powieści oparte o kosmologii i mitologii jakuckiej. Pod tym względem pozycja jest bardzo ciekawa, gdyż przewija się przez jej karty wiele barwnych nieznanych mi dotąd postaci i motywów.
Po drugie Ruda Sfora to książka dobrze napisana. Charakterystycznym dla Kossakowskiej jest dość rozwlekły styl, bogaty jednak w różnorodne epitety, czy wszelkiej kwieciste, wysublimowane zabiegi pisarskie, które zmęczonym oczom czyta się co prawda ciężko, ale na "trzeźwo" odbiera się je całkiem przyjemnie.
Po trzecie Ruda Sfora dłuży się niemożebnie. Jeśli nie jest to winą stylu, to błąd w takim razie tkwi w strukturze powieści. IMO lekko licząc pierwszych circa 100 stron można by uciąć i streścić do max 50. Motywy z cyklu "tytułem wstępu" ciągną się i ciągną, a tak naprawdę dla fabuły nie mają większego znaczenia. Przygody typowej eRPeGowej drużyny (zaraz zbiegnie się zgraja Einsteinów, że wcale nie jest typowa, ale co tam...) też wydają się pisane nieco na siłę. Szczególnie w porównaniu z zakończeniem, które jest interesujące, wciągające, zaskakujące i w ogóle czyta się je jednym tchem (słowem było warto dobrnąć do tych ostatnich 100 stron).
Los skrzywdził mi Rudą Sforę. To nie jest ksiązka zła, może w odpowiednich warunkach nie byłoby mi się nawet tak ciężko przez nią przebić. Jeśli ktoś interesuje się kulturą wschodu, kulturą i religią w ogóle lub szuka powiewu świeżości w tym, co czyta to spokojnie można tę Kossię polecić. Choć jeśli o mnie chodzi to mam wrażenie, że szybko po nią nie sięgnę po raz drugi. Złe wspomnienia...